Indie – hałas, korki i ludzie

                Dzieje się tak wiele, a jednocześnie wszystko zaczyna zlewać się w jedną całość. Od samego przylotu do Indii, a właściwie od wejścia na pokład samolotu w Dubaju, spotykamy niesamowitych ludzi na swojej drodze i ich niezwykłe historie. I choć mieszka tu ponad miliard osób, zaczynam wierzyć, że każda z nich jest wyjątkowa. Po prostu mieszkają w najciekawszym i najpełniejszym skrajności miejscu na świecie.

                Już na lotnisku dało się zauważyć, że będziemy jedynymi białymi w samolocie. Otoczenie zmieniło się całkowicie, w kolejce pojawili się panowie w koszulach w kratę (bardzo popularny strój codzienny wśród męskiej części społeczeństwa), panie ubrane w saree w saree (tradycyjny hinduski strój kobiet – na co dzień i od święta) i my. Nawet podszedł do nas jeden z pracowników lotniska i zapytał czy na pewno stoimy w dobrej kolejce i jesteśmy świadome dokąd leci ten samolot, tak jakbyśmy nie pasowały do reszty. Już wtedy czułyśmy na sobie wzrok z każdej strony.

                W samolocie usiadła obok nas kobieta (lucky us), z którą od razu zaczęłyśmy rozmawiać o kwestiach organizacyjnych, w tym jak dostać się z lotniska w Delhi do hostelu czy gdzie najlepiej wymienić pieniądze. Pojawił się także temat zmiany banknotów 500 i 1000 rupii (waluta hinduska 1 PLN = 16 INR) i związane z tym problemy. Ale o tym jeszcze będzie.

samolot                Okazało się, że pani obok nas (nie pamiętam niestety imienia, ale hinduskie imiona są bardzo trudne do zapamiętania i stale się to powtarza) jest jedną z tych osób, które pracują w Dubaju, aby utrzymać rodzinę w Indiach. Jak wspominałam we wpisie o Dubaju, bardzo duża część klasy robotniczej to Hindusi czy Pakistańczycy i właśnie nasza towarzyszka była jedną z nich. Żyła w spartańskich warunkach, w cztery osoby w jednym małym pokoju, pracowała na kilka zmian, ale w jej opowieści nie było cienia narzekania. Było widać, że jest szczęśliwa i zachwycona Dubajem, choć to zupełnie inne życie niż to, z którym my obcowałyśmy.

                Pani towarzyszyła nam do odebrania bagażu na lotnisku w Delhi, gdzie wylądowałyśmy o 4 rano. Dała nam kilka cennych wskazówek (w tym aby nie brać jedzenia od nieznajomych, bo możemy dostać halucynacji 😀 ) i nas opuściła. Tutaj zaczęła się nasza hinduska przygoda i poznawanie stylu życia z Indii. Kolejne 1,5 godziny spędziłyśmy w kolejce do kantoru, a następne 30 minut w poszukiwaniu taksówek. Dla tych, którzy wybierają się w te strony – skorzystałyśmy z pre-paid taxi, gdzie opłaciłyśmy transport w oznakowanym okienku, a dopiero w kolejnym kroku skierowałyśmy się do kierowcy. Podróż wyniosła nas 350 INR, pomimo że inni kierowcy usilnie próbowali nam wmówić, że 700 rupii to normalna stawka o tej porze.

                Musicie sobie to teraz wyobrazić: jest 7 rano, jesteście w ogromnym mieście, jedziecie taksówką z facetem, który ma tak dziwny akcent, że nic nie rozumiecie jak do Was mówi i nie macie pojęcia, gdzie jest koniec trasy. Do tego momentalnie po wyjeździe z obszaru lotniska, trafiacie w gigantyczny korek (jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, ze ta kwestia pozostanie bez zmian do końca naszego pobytu w Indiach). Co gorsza, taksówkarz też nie ma pojęcia dokąd jedzie, więc co chwilę zawracacie, on dzwoni do hostelu, hostel dzwoni do niego, a Wy nawet nie wiecie jak się zachować w tej sytuacji. W końcu docieracie, wchodzicie z ogromnymi plecakami na czwarte piętro i znajdujecie się w najdziwniejszym hostelu na świecie…

                Ponieważ to nie była pora przyjmowania gości, nie pozwolono nam iść do naszego pokoju (jako skąpiradła, mieliśmy wykupiony nocleg dopiero od tego dnia, więc dopiero od 14:00 teoretycznie). Poczęstowano nas jednak pyszną, przyprawianą herbatą i pozwolono nam położyć się we wspólnej części hostelu (taki pokój zabaw trochę). Ponieważ po całej nocy podróży i zaledwie dwóch godzinach snu byłyśmy wykończone, było to dla nas w pełni wystarczające. Położyłyśmy się na siedziskach wykonanych z europalet i poduszek, i musicie uwierzyć, że było to wtedy najwygodniejsze miejsce na świecie.

20161125_030531

                O 10:00 zameldowałyśmy się i przeniosłyśmy się do naszego pokoju. Z założenia był to sześcioosobowy pokoik dla img_20161125_100343366kobiet, w rzeczywistości była nas tylko trójka. Oprócz nas, w pokoju była jeszcze Lucy w Francji, ale wtedy nie było jeszcze okazji się poznać, bo ona spała, a my zaraz do niej dołączyłyśmy. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwsze wrażenie z miejsca naszego noclegu nie było najlepsze. Nasz pokój wyglądał jak więzienie, gdzie nie było nawet okna, przez które wpadałoby światło dzienne! Zatęskniłam za wspólną przestrzenią i europaletami, ale co zrobić…

 

                Kiedy wreszcie zwlokłyśmy się z łóżka, postanowiłyśmy zdobyć pierwsze hindusie doświadczenie kulinarne. Poszłyśmy łapać tuk-tuka i wio! Super środek transportu, ale oczywiście musisz dłuuugo negocjować: najmniej płaci hindus, hinduska trochę więcej, potem obcokrajowiec, a potem biała kobieta. Także nasze negocjacje musiały trochę potrwać, gdzie zawsze negocjowałyśmy najpierw między sobą ile my chcemy zapłacić, a potem z kierowcą ile rzeczywiście płacimy.

img_20161125_162745840

                Polecono nam Hauz Khas, popularną wśród młodych hindusów dzielnice. Było tam wiele klubów czy drink-barów i rzeczywiście większość osób była tam mniej więcej w naszym wieku. Znalazłyśmy wegetariańską knajpkę Naivedeym, gdzie spróbowałyśmy… czegoś co dziwnie brzmiało i było oczywiście super ostre. Zosia płakała jedząc (i wciąż regularnie dzieje się to w trakcie spożywania jakiegokolwiek posiłku przez nią)! Potem udało nam się jeszcze na chwilę spotkać z koleżanką (podobnie jak w Dubaju, miejscami orientacyjnymi są galerie handlowe) i powrót do hostelu. Wszystko tuk-tukiem, po twardych negocjacjach. Ciekawostka: w Indiach też funkcjonuje Uber i podobno to najtańsza opcja podróżowania po Delhi. Tylko trzeba mieć internet, a tu się tworzą schody.

img_20161125_171133166

                Wróciłyśmy do hostelu (BTW, wcale nie jest taki tani, za noc płacimy ok. 50 zł – myślałam, że będzie mniej szczerze mówiąc, zwłaszcza, że mieszkałyśmy w dosyć niskim standardzie) i w końcu udało nam się bliżej poznać naszą współlokatorkę. Lucy jest z Francji, ale aktualnie mieszka w Niemczech. Podobnie jak my, przyjechała razem z trzema kolegami na hinduskie wesele. Tak naprawdę, to listopad i połowa grudnia to sezon wesel, ponieważ temperatura spada i jest bardziej znośna. Oni już kończyli swój imprezowy maraton, ale zapowiedzieli nam trochę co nas czeka. Choć teraz, patrząc wstecz wydaje mi się, że mimo wszystko u nas było bardziej hardcorowo.

                Wieczór spędziliśmy w najlepszej części naszego hostelu, czyli na jego dachu. Tam znajdowała się wspólna przestrzeń, kolorowe lampki, stolik, fotele i huśtawki, gdzie mogłyśmy spędzić czas z ludźmi z całego świata. Nic tak nie zbliża ludzi jak muzyka, piwo i wspólne przebywanie daleko od domu.

                Drugi dzień był bardzo leniwy i dużym stopniu spędzony w pozycji horyzontalnej. Niespodziewanie okazało się jednak, że już tego dnia przenosimy się do Ghaziabad, gdzie mieszka Para Młoda i ich rodziny, a także miała się odbywać większość ceremonii/rytuałów słubnych. Czekał tam już na nas hotel i… pierwsza impreza! Ale o tym może już następnym razem. W ramach przedsmaku wrzucam jedno ze zdjęć, ale pikantne szczegóły będą później 😉

img_20161126_230453750

                Pierwsze wrażenia z Indii? Jest baaaardzo głośno. Hałas towarzyszy nam od wyjścia z samolotu aż do hostelu (gdzie często też bywa głośno). Niezależnie od pory dnia czy nocy, Delhi nigdy nie śpi, na ulicy zawsze jest ruch, samochody i tuk-tuki, które gotowe są wykorzystać swoje klaksony w celu, w którym niekoniecznie są one wymagane. No i ten korek, który nie pozwala Ci nawet oszacować o której dotrzesz do celu. Trzeba się do tego przyzwyczaić 🙂

 

6 myśli nt. „Indie – hałas, korki i ludzie”

  1. Czy to prawda co mówi Faza, że tam niemiłosiernie wszystko wszędzie śmierdzi i na każdym kroku jest syf i bród?

    1. To zależy gdzie się wybierzesz, ale rzeczywiście nie jest to najporządniejsze miejsce na świecie jakie widziałam. Faza trochę przesadzał, wydaje mi się, że po prostu kraj nie przypadł mu do gustu, ale pod tym wszystkim, co bródne i syfiaste można znaleźć wiele urokliwych miejsce. A co do smrodu, to zwiedzając inne miejsca w Azji spotkałam się czasem z gorszymi zapachami niż w Indiach 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.