Rachunek sumienia – powrót do Azji

                 Zacznę od rachunku sumienia. Rachunek, bo przedstawię kilka liczb. Sumienia, bo niektóre z tych danych każą mi się zastanowić nad tym, co się działo w moim życiu przez ostatnie lata i co powinno wydarzyć się w bliższej i dalszej przyszłości.

                 2 lata i 8 miesięcy – tyle minęło odkąd wróciłam ze swojej wielkiej podróży po Azji. “Wielkiej” oczywiście oceniając subiektywnie, mam wśród swoich znajomych większych kozaków, przy których przygodach moja wyprawa brzmi jak weekend w Kołobrzegu.

                 2 lata – tyle minęło odkąd przestałam pisać o swoich podróżach. W ogóle właściwie przestałam pisać, co jest jeszcze bardziej przykre. To, że nie uprawiałam literackiego ekshibicjonizmu ze swoich wyjazdów to jedno. To, że nie rozwijałam swoich umiejętności, nie dawałam upustu kreatywności i nie pozwalałam myślom spływać “na papier” – to każe się zastanowić, co poszło nie tak.

                 2 lata po raz drugi – wtedy zaczęłam pracować w nowym miejscu. Data ta niebezpiecznie pokrywa się z moim porzuceniem pisania, ale obwinianie za to zaangażowania w życie zawodowe byłoby jedynie żałosną wymówką. Powrót do regularnej, a do tego rozwojowej pracy był dla mnie wyzwaniem, które postawiłam przed sobą po powrocie do Polski. Dopasować się na nowo, czuć się dobrze w tym świecie, z którego uciekłam i do którego wracam niczym marnotrawna córka, a przede wszystkim znaleźć tu stabilizację, która będzie mi sprawiać radość.

                 2 miesiące – przysięgam, że dwójki są kwestią przypadku! Wtedy kupiłam swój bilet w kolejną podróż. Myśl o ponownym wyjeździe nawiedzała mnie od dawna, kierunek regularnie zmieniał się w mojej głowie. NIektóre pomysły zostawały na dłużej, niektóre posłużyły innym za inspiracje, inne przychodziły i odchodziły równie szybko. Jednak właśnie dwa miesiące temu, po skrupulatnej analizie mojej sytuacji życiowej oraz potrzeb, postawiłam ponownie na Azję.

                 7 dni – trochę dla przełamania dwójkowego schematu. Tyle dni temu dotarłam do Bangkoku. Wylądowałam w kraju, w którym temperatura w dzień i w nocy wynosi średnio trzydzieści stopni, gdzie obiad kosztuje około 5 zł, powietrze jest tak zanieczyszczone, że przebywając na dworze przez 60 minut dziennie wdychamy odpowiednik 15 spalonych papierosów, a fakt, że jesteś z Europy to wymówka dla lokalsów do proponowania wyjątkowo zawyżonych cenowo “promocji”. I co ja tutaj robię?

                 No właśnie. Dlaczego zrezygnowałam z całkiem przyjemnego życia, ciekawej i rozwojowej pracy, przyzwoitej pensji, towarzystwa przyjaciół, wygody własnego mieszkania i wielu innych komfortów, na które ciężej lub lżej zapracowałam, żeby wrócić do miejsca, w którym już byłam, które trochę znam i które w związku z tym wszystkim właściwie ciężko nazwać przygodą?

                 Co więcej, szczerze nie mam siły na zwiedzanie, przemieszczanie się, spanie w pokojach wieloosobowych z obcymi, spanie na lotniskach czy martwienie się 24/7 czy mój bagaż jest bezpieczny albo czy schowałam paszport w szafce na kłódkę. Wobec mojej niechęci do powyższego przygoda w znaczeniu backpackerskiej, hardcorowej wyprawy w nieznane w ogóle nawet nie wchodzi w grę. Co w takim razie robię w tym niskobudżetowym raju dla podróżników z plecakami?!

Tutaj przeczytasz o tym, jak wyglądało moje pół roku w podróży >>

                 Czasami zastanawiam się, gdzie dokładnie leży problem. Bo jakkolwiek idyllicznie brzmi opis mojego życia w Polsce, o ile udało mi się osiągnąć planowaną po powrocie stabilizację, poznać wielu nowych wspaniałych ludzi, umocnić relację z przyjaciółmi i pozyskać nowych, o tyle na koniec pozostawałam pełna wątpliwości. Nie mogę powiedzieć, że byłam nieszczęśliwa. Po prostu nie byłam szczęśliwa – łapiesz różnicę?

                 Jeżeli nazwę moją aktualną wyprawę podróżą w głąb siebie czy poszukiwaniem sensu istnienia, to będzie to brzmiało skrajnie patetycznie. Do tego pewna mądra osoba zwróciła mi uwagę, że szukanie siebie wcale nie musi odbywać się na wyjeździe, daleko od domu. To podróż, która odbywa się w Tobie i tylko Ty możesz wytyczyć jej ścieżki odbywając wyprawę w głąb siebie. I to brzmi na jeszcze bardziej napompowane stwierdzenie, ale (nie)stety jest to prawda. Jeżeli jest to więc podróż, której celem jest odkrywanie siebie, to możemy się rozczarować, bo prawdopodobnie jest to ucieczka od codzienności, zwykłe wakacje, próba zapomnienia o problemach i tak dalej. Pewnie, będziesz szczęśliwy, bo zobaczysz piękne miejsca, poznasz niesamowitych ludzi, którzy tak jak Ty rzucili wszystko i ruszyli w drogę, będziesz się świetnie bawić i niczym nie martwić (pomijając te wszystkie wcześniej wymienione przeze mnie kwestie dokuczające backpackerom).

                 Powrót do domu będzie jednak pełen rozczarowań, zderzysz się z pozostawionymi w kraju problemami ze zdwojoną siłą, do tego po długotrwałym obcowaniu z ludźmi na permanentnej adrenalinie i haju podróżniczym – rozczarują Cię znajomi i rodzina, którzy są zwykłymi normalnymi ludźmi lubiącymi spędzać wieczory oglądając Netflixa i weekendy w domku w górach. A dla Ciebie rozmowy staną się płytkie, wszystkie dni będą do siebie podobne, a codzienne historie nieciekawe. Wpadniesz w dołek, z którego pozwolą Ci wyjść tylko ekstremalne przeżycia, nie zawsze korzystne dla Twojego “zdrowia i urody”. Złamiesz paznokcie i połamiesz palce próbując się wydostać na powierzchnię. W końcu się dostosujesz, pogodzisz, że właśnie tak wygląda życie, i to nie jest złe życie, to może być bardzo przyjemne życie. Nauczysz się, że nie musisz już martwić się o zostawienie torebki w knajpie, gdy idziesz do toalety, a sprzedawca kanapek podaje Ci taką samą cenę jak każdej innej osobie. Będziesz się martwić zupełnie innymi kwestiami: rachunki opłacone na czas, natłok zadań w pracy, jaki prezent kupić na urodziny przyjaciela, co na siebie założyć na imprezę itd.

O moim przemyśleniach po powrocie pisałam już tutaj >>

                 W takiej sytuacji podróż pozostaje w głowie jako wspomnienie tego, jak było mi cudownie i dobrze. Jaka byłam szczęśliwa. O ironio, nie pamiętamy tych złych kwestii, jak wieczne targowanie się o ceny, ciągłe zastanawianie się “gdzie jutro będę spać”, samotność, bo poznane osoby, z którymi w ekspresowym tempie staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, ruszyły w innym kierunku. Może gdzieś tam Ci świta, że to doświadczenie wcale nie było idealne, bo co w życiu idealne jest? Mimo wszystko z nostalgią wspominasz, jakie to były szczęśliwe chwile. I w każdym słabszym momencie, w każdej trudnej chwili zastanawiasz się czy może jednak nie zrobić tego jeszcze raz? Z drugiej strony, czy te wszystkie piękne chwile nie są wyłącznie w mojej głowie? Czy teraz byłoby tak samo? Jesteś starszy, przyzwyczaiłeś się do wygody, te miejsca na pewno też się zmieniły. Może lepiej nie ryzykować, wciąż marzyć, że rozwiązaniem problemów byłoby rzucenie wszystkim i wyjazd tam, gdzie było mi najlepiej, ale nie robić tego i w ten sposób zachować wspaniałe wspomnienia, do których można wracać?

                 Całkiem długo biłam się z myślami i zastanawiałam się czego mi brakuje. Postanowiłam jednak zweryfikować wspomnienia, poddać się marzeniom i ruszyć ponownie w drogę. Znajomym i rodzinie powiedziałam, że “wracam do Azji”. To kluczowe, bo zawsze myślałam o tym kierunku, jako o powrocie do czegoś, co znam, a nie nowej wyprawie. Dlatego nie traktowałam tego, jako wyzwania. Traktowałam to jako pewniak, coś sprawdzonego. Właśnie to miejsce, które dało mi tyle szczęścia. Z jednej strony, wiem czego się spodziewać. Z drugiej strony może właśnie okazać się, że wtedy było lepiej, ja czułam się tu lepiej i przyjdzie rozczarowanie, którego obawiam się najbardziej. Bo jeśli tutaj, gdzie zgodnie z moimi wspomnieniami było mi tak dobrze, nie będę szczęśliwa, to gdzie będę?

                 Ponieważ trochę boję się wrócić w miejsca, które znam, ale które już wiem, że się zmieniły (na przykład moje ukochane Port Barton na Filipinach, o którym możesz przeczytać tutaj), wybrałam na swój pierwszy kierunek Indonezję. Z jednej strony, to zupełnie nowe miejsce, poprzednim razem tu nie dotarłam, z drugiej słyszałam o tym kraju tyle wspaniałych historii, że jestem pewna, że się w tu odnajdę. Ponieważ nie mam siły na ciągłe przemieszczanie się, a do tego niespecjalnie kręcą mnie duże, zanieczyszczone miasta (Bangkok jest super na kilka dni, ale zawsze traktowałam go tylko jako centrum przesiadkowe), postanowiłam zatrzymać się na dłużej na małej wysepce między Bali a Lombokiem, na Gili Air. I oto jestem!

                 Nie wiem ile tu zostanę, nie wiem co zrobię później. To jest czas dla mnie, czas żeby zastanowić się właśnie nad tym co było i zaplanować kolejne kroki. I nie chcę, żeby to były po prostu wakacje, ale nie potrafię na razie powiedzieć czym to będzie. Mam kilka planów w głowie, kilka pomysłów do zrealizowania. Pozwolę sobie przez jakiś czas nie wiedzieć.

Jedna myśl nt. „Rachunek sumienia – powrót do Azji”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.