Łodzią do Birmy

                Po rozstaniu na wyspach z dziewczynami, ruszyłam w dalszą samotną podróż. Oczywiście nie do końca samotną, bo wciąż ktoś pojawiał się na mojej drodze 🙂 To co jednak było najbardziej ekscytujące w tamtej chwili, to plan dostania się do kolejnego kraju, Birmy. Tym razem będzie więc o ostatnim przystanku w Tajlandii i pierwszych dniach w kolejnym, szalonym, azjatyckim kraju.

                Z Kho Lanty, przez Surat Thani, trafiłam do Ranong. To miasto na zachodnim wybrzeżu Tajlandii, na granicy z Birmą. Moim celem był właśnie ten kolejny kraj, ale najpierw postanowiłam odpocząć i przygotować się do drogi. Ranong nie słynie z turystyki, dzięki czemu dużo częściej doświadczymy lokalnej uprzejmości, a także łatwiej znajdziemy produkty w niższych cenach, zwykle przeznaczonych wyłącznie dla Tajów. Jeżeli jednak chodzi o atrakcje turystyczne, to są raczej ograniczone, choć nie oznacza to, że będziemy się tutaj nudzić.

IMG_20170304_110031066

                W hostelu poznałam innych turystów, którzy byli o jeden dzień dłużej w mieście niż ja. Wiedzieli więc gdzie wybrać się na nocny market z owocami i warzywami, a także tanim tajskim jedzeniem ulicznym. To właśnie w takich miejscach toczy się życie nocne w mniejszych miejscowościach i nie ma co liczyć na bary czy dyskoteki 🙂

                Wieczorem Ranong to ciche i spokojne miasto, ale w ciągu dnia ożywa. Warto wybrać się do centrum, gdzie można zobaczyć jak toczy się tajskie życie. Ruch na ulicach robi się bardziej szalony, na chodnikach pojawiają się stragany z owocami i otwierają się lokalne sklepy z odzieżą i obuwiem. Wprawdzie większość z nich oferuje podobne rzeczy, ale możemy liczyć na niskie ceny, a może nawet uda nam się jeszcze coś wytargować. Sprzedawcy mogą być zaskoczeni, ze odwiedzasz ich biznes i oferować zawyżone ceny, ale i tak będzie to wartość niższa niż na turystycznych marketach.

                W okolicy miasta znajdują się wodospady i szlaki IMG_20170304_182034trekkingowe, do których jednak trzeba dojechać np. na skuterze. W hostelach z łatwością wypożyczymy skuter za około 300 bahtów, ja jednak postanowiłam skorzystać z pobliskich atrakcji. W mieście znajdują się gorące źródła, do których z łatwością dotrzemy pieszo. W ciągu dnia możemy spodziewać się niesamowitych upałów, więc nie wyobrażam sobie siedzenia w gorącej wodzie, ale wieczorem może to być miły relaks.

                Drugiego dnia wieczorem wybraliśmy się do źródeł Rakswarin. Jest to darmowaIMG_20170304_184021 atrakcja, z której chętnie korzystają lokalni mieszkańcy. Jest to urocza okolica, gdzie wśród typowej, tajskiej roślinności zbudowane są płytkie baseny z gorącą, źródlaną wodą. Po dłuższym spacerze czy trekkingu, przyjemnie jest pomoczyć stopy w cieple, choć osobiście nie potrafiłam za długo wytrzymać. Woda jest naprawdę gorąca, a temperatura powietrza nie spada aż tak znacząco nawet wieczorem, więc mimo wszystko pocisz się jak prosie 🙂

IMG_20170304_182458

                Dwa dni na relaks i czas ruszać dalej w drogę! Internetowo IMG_20170305_101128otrzymałam wizę do Birmy (która kosztowała mnie 50$, ale cóż), w której określiłam przekraczaną granicę. Z Ranong do Kawthaung przedostawałam się małą drewnianą łódką. Jej wygląd, jak i pozostałych małych łajb, był dość podejrzany, jak na oficjalny środek transportu do przekraczania granicy. Po pewnym czasie spędzonym w Azji przyzwyczajasz się jednak, że nie warto zadawać pytań, tylko płynąć z prądem. W tym wypadku dosłownie.

IMG_20170305_094350

                Ponieważ południowa granica tajsko-birmańska nie jest to zbyt popularna wśród turystów trasa, na pokładzie byłam jedyną nieazjatką 😛 Turystyczna Birma zaczyna się mniej więcej od połowy i potem ciągnie się na północ. Południe jest bardziej dzikie i rzadziej wybierane za cel podróżniczy. Ale wtedy o tym nie wiedziałam…

                Po wyjściu na brzeg, udałam się do punktu imigracyjnego. To ciekawe, bo nikt właściwie nie kontroluje tego, że wyjeżdżasz z kraju i pojawiasz się w nowym. Samodzielnie musisz zadbać o pojawienie się pieczątek w Twoim paszporcie. Na szczęście strażnik graniczny mówił po angielsku i z łatwością ogarnęliśmy wszystkie kwestie papierkowe. Teraz trzeba było zacząć myśleć co dalej.

                Lokalnym pojazdem w stylu „tuk-tuk” dotarłam do dworca autobusowego. Kierowca był na tyle miły, że pomógł mi najpierw dotrzeć do bankomatów. Tutaj pojawił się problem, bo wiele z nich nie działało lub nie akceptowało z jakiegoś powodu mojej karty. W ten sposób musieliśmy próbować aż w trzech różnych punktach. Ostatecznie wypłaciłam 200 000 kyat (brzmi dobrze, ale to około 600 zł), a za przejażdżkę i pomoc zapłaciłam 3 000 (ewidentnie przepłaciłam, ale zawsze na początku nie masz pojęcia o cenach za takie przyjemności).

IMG_20170305_133754

                Mój przyjazd do Birmy miał swój cel, który planowałam zrealizować w Mawlamyine. To miasto położone nad morzem …, mniej więcej w środkowej Birmie. Po przekroczeniu granicy z tajsko-birmańskiej znajdowałam się jednak daleko na południu. No może w standardzie europejskim nie było to aż tak daleko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że drogi w Birmie to jedne z najgorszych, z jakimi będę miała do czynienia w Azji. W związku z tym przejazd trasy o długości 800 km zajął mi aż dwa dni.

                Wróćmy jednak na dworzec autobusowy w Kawthaung za 20 000 kyat kupiłam bilet do Myeik, miasta położonego mniej więcej w połowie odległości do Mawlamyine. Teoretycznie powinniśmy ruszyć o 16:00, ale pierwszą godzinę spędziliśmy na zbieraniu ludzi po całym miasteczku. W końcu ruszyliśmy w drogę, zbierając jeszcze kolejnych pasażerów z różnych wiosek po drodze. Jak już wspomniałam, południe jest rzadko odwiedzane przez turystów, więc ponownie byłam jedyną zachodnią pasażerką. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie, bo miałam okazję zobaczyć jak żyją Birmańczycy, jak wyglądają ich domy i czym się przemieszczają w mniejszych miejscowościach. Z busika mogłam też oglądać domy wiejskie, całkowicie wykonane z trzciny i bambusów. Wtedy też po raz pierwszy zwróciłam uwagę na oryginalny strój mężczyzn i makijaż kobiet. Ale jeszcze do tego wrócę przy okazji kolejnych wpisów.

IMG_20170305_183313

                Do Myeik dotarliśmy w środku nocy i dopiero następnego dnia mogłam wyruszyć w dalszą drogę. Zatrzymałam się na noc w „najtańszym” hotelu w miasteczku. Zabawa polega na tym, że noclegi w Birmie są stosunkowo drogie w porównaniu z innymi krajami Azji środkowo-wschodniej, szczególnie w miejscowościach absolutnie nieturystycznych. Często też nie ma tutaj dzielonych pokoi, tylko prywatne, dla jednej osoby. Turystyka w Birmie prężnie się rozwija, ale minie jeszcze trochę czasu zanim będzie na poziomie Tajlandii czy Malezji. I tak oto zapłaciłam za ładny i prywatny pokój, po długich negocjacjach cenowych, 10 000 kyat (30 zł).

                W ciągu dnia miałam okazję przejść się przez miasteczko i po raz pierwszy lepiej przyjrzeć się życiu Birmy. To co pierwsze rzuciłomi się w oczy, to dziwaczność architektury. Wśród zakurzonych ulic, które stale przebudowywano, przez co wszędzie było pełno pyłu, piasku i żwiru, stały dawne domy kolonialne. Górna część domów była pięknie zdobiona, z wymyślnymi obramowaniami okien, mozaikami na ścianach i małymi, rzeźbionymi balkonikami, a dół zupełnie do tego nie pasował. Tam znajdowały się typowo birmańskie sklepy, warsztaty samochodowe czy bary.

IMG_20170305_141210

                Udało mi się znaleźć przewoźnika z Myeik do Mawlamyine, na migi ustaliłam gdzie mnie odebrać i o godzinie 17:30 (planowo oczywiście miał być bus o 17:00, ale to norma) znów znalazłam się w drodze. Czekała mnie długa, kilkunastogodzinna podróż dzikimi drogami południowej Birmy. A drogi te są naprawdę szalone. Gruntowe szlaki, po których kierowcy pędzą jak po najlepszych niemieckich autostradach i drewniane mosty, na których podejrzanie zwalniają i zaczynasz się martwić czy konstrukcja wytrzyma ciężar busika i ponad 20 osób w środku.

IMG_20170305_172343

                No to jeszcze opowiem o pasażerach. Limity pojemności komunikacji azjatyckiej są nieograniczone. Jeżeli bus jest już pełny (to znaczy na dwuosobowej kanapie siedzą już trzy osoby), to w przejściach, między drzwiami a siedzeniami i każdej innej wolnej przestrzeni, wstawia się małe plastikowe taboreciki i mamy dodatkowe miejsca siedzące. Proste jak drut, a biznes się kręci. Gdy stajemy na przerwę, osoby siedzące na zydelkach pierwsze się zrywają, sprawnie składają swoje miejsca jedno na drugim i w przeciągu 30 sekund znów pojawia się wąskie przejście i możliwość wyjścia z autobusu. Geniusz! (Bo bezpieczeństwo to kwestia skrajnie podrzędna)

                Tak jak wspomniałam, trasy południowej Birmy, w związku z jakością drogi oraz ilością wolnej przestrzeni w autobusie, były to jedne z najtrudniejszych, jakie pokonałam w swojej podróży. Ale ta z Myeik do Mawlamyine była wyjątkowa i miała dodatkowy smaczek. Otóż około 2 w nocy zostałam obudzona przez kierowcę, a właściwie przez człowieka, którego kierowca sprowadził, żeby ze mną porozmawiał po angielsku i poinformował mnie o konieczności zmiany autobusu. Trochę zaspana i nieprzytomna, zaczęłam zbierać swoje rzeczy i pytam gdzie ten drugi autobus. „Przyjedzie, o 5:00”. Szczęka mi opadła.

                Zostawiliśmy tłumacza, kierowca wsadził mnie z powrotem do autobusu i pojechaliśmy na dworzec. Tam zostałam posadzona na krzesełku, postawili obok mój bagaż i karzą czekać. No to siedziałam i czekałam. Z czasem pojawiało się coraz więcej mieszkańców Tawe (w którymś  momencie odkryłam, że to właśnie tam się znajduję), więc czułam się mniej osamotniona, a co więcej, umacniało się moje przekonanie, że w ogóle coś przyjedzie. Wszyscy dosyć podejrzliwie patrzyli na białą, co to po nocy siedzi na dworcu, ale po pewnym czasie chyba się przyzwyczaili do mojej obecności i nawet jeden chłopczyk przyleciał do mnie z mandarynką 🙂

IMG_20170307_023329

                W okolicach piątej wrzucono mój plecak w tradycyjny, azjatycki sposób na dach minibusa, a ja usadowiłam się z tyłu i wróciłam do przerwanego o 2 w nocy snu. Jeszcze kilka postojów i atrakcji w formie wybojów na drodze, a po kilkunastu godzinach znalazłam się w końcu w Mawlamyine. Zmęczona, ale zafascynowana pierwszymi wrażeniami i obrazami z Birmy, nie mogłam się doczekać, aż poznam ten kraj lepiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.