Gdy ruszasz w świat

                Miałam dobre życie, bardzo poprawne. Nigdy nie oblałam roku, nie miałam nawet poprawek. Studiowałam, poznawałam ludzi, imprezowałam, robiłam praktyki, nawet wyjechałam na Erasmusa. Na czwartym roku załapałam się na staż, a potem poszło z górki. Nim obroniłam tytuł magistra, miałam już ponad roczne doświadczenie w marketingu. I byłam dobra, tak przynajmniej mi mówiono.

                Siedziałam w najlepszej agencji w Warszawie i pracowałam najlepiej jak potrafiłam. Cztery miesiące, tyle wytrzymałam w stolicy, a potem coś we mnie pękło. No dobra, może nie aż tak drastycznie. Po prostu zaczęłam myśleć o tym, co w życiu zrobiłam naprawdę ciekawego i jedyne co mi przychodziło do głowy to wolontariat w Armenii. Dwa tygodnie pracy z dzieciakami, sama w obcym kraju, z ludźmi z całego świata. O tym można opowiadać!10399979_707808135938943_2628853728202170738_n

                Moje poprawne życie, choć było wielką dumą dla rodziny i wzorem dla przyjaciół, wydało mi się nagle koszmarnie nudne i nieszczęśliwe. A przecież takie miało już być do 65 roku życia. Przede mną było 41 lat podobnej rutyny. I choć marketing jest super ciekawy, a praca spełniała moje oczekiwania, to przerażała mnie myśl, że już nigdy nie wyjdę z tego ciągu.

IMG_20161127_214206758                Ja potrzebowałam okazji. Sygnału, żeby ruszyć w świat, zostawić wszystko i wszystkich, i wyjechać. A może każdy potrzebuje takiego znaku, coś w stylu głosu, który powie „teraz” i wtedy można się spakować i wyjechać. Mój był po prostu bardziej namacalny i rzeczywisty. Moja siostra otrzymała zaproszenie na ślub do Indii. Azja? Nigdy jakoś mnie nie ciągnął ten kierunek, ale może to dobry początek. Najpierw Indie, a potem… potem zobaczymy.

        Wyruszyłam z siostrą, a po 1,5 miesiąca zostałam sama. Najpierw w Malezji, gdzie ponownie miałam okazję pracować na wolontariacie, tym razem w hostelu. Po raz pierwszy widziałam orangutany, jechałam autostopem, piłam wino ryżowe i spałam u zupełnie obcej rodziny. Świętowałam chiński nowy rok z imigrantami z tego orientalnego kraju. I było magicznie, przysięgam.

                A potem była Tajlandia, Birma, Kambodża, Wietnam… Ludzie, przede wszystkim osoby, IMG_20170521_095052092które otworzyły mi oczy i pokazały, co tak naprawdę jest ważne. Wiara, która nikogo nie krzywdzi i uczy, że ludzie są równi, bieda, w której możesz być szczęśliwszy niż najbogatsi, miłość, której tak wielu rodzinom brakuje, a która nie potrzebuje niczego więcej, tylko siebie nawzajem. Czas, który jest względny i wcale nie najważniejszy. Bo najważniejsze jest to, by cieszyć się tym co masz teraz, w danej chwili. Że dobrze jest Tobie i innym.

                Poznałam ludzi, którzy byli zupełni inni niż ja i dokładnie tacy sami. Ktoś przed czymś uciekał, ktoś czegoś się bał, inny czegoś nie rozumiał. Ktoś był szczęśliwy, ale chciał więcej, ktoś miał wszystko, ale odkrył, że są rzeczy o wiele więcej warte, inny potrzebował odmiany i ustalenia swoich priorytetów. I rozmawialiśmy o wszystkim. Z człowiekiem, którego poznałam na plaży na Filipinach, nagle rozmawialiśmy o naszych rozczarowaniach i smutkach. Płakaliśmy, śmialiśmy się, przytulaliśmy. Było bardzo intymnie, a następnego dnia patrzyliśmy sobie w oczy, żegnaliśmy się uśmiechem i ruszaliśmy w dalszą drogę. Największe sekrety serca zdradzałam, nowo poznanej osobie, bo mogłam jej zaufać bardziej, niż psychologowi. Dzieliliśmy się doświadczeniami bez oceniania, wspierając się tak, jak tylko mogliśmy. Dawaliśmy sobie to, czego potrzebowaliśmy w danej chwili, a następnego dnia byliśmy trochę bardziej wolni, trochę mniej obciążeni bagażem naszych doświadczeń.

                I tak to trwało 7 miesięcy. I może już nigdy tak naprawdę się nie skończy. Po czymś takim, po zobaczeniu drugiego końca świata, zwiedzeniu 10 egzotycznych krajów, poznaniu nowych smaków, zapachów, zwyczajów i tradycji, po czymś takim nie da się po prostu wrócić za biurko. To znaczy można, ale na chwilę. Potem znów Cię zacznie swędzieć i gonić. Bo teraz już wiesz, że dasz radę, że nie ma się czego bać, a świat jest niesamowicie ciekawy i stoi otworem. Już nie potrzebujesz tego znaku czy głosu. Twoja głowa jest wciąż w podróży, nigdy nie wróciła z Filipin czy Birmy. Chociaż się starasz i naprawdę chcesz, to im bardziej próbujesz, tym bardziej nie potrafisz.

                Albo na odwrót. Niech będzie, że potrafisz i siadasz, i działasz, i wszystko wraca do normy. I jest dobrze. Czasem pomiędzy tworzeniem wyceny, a spotkaniem z klientem uśmiechasz się pod nosem, bo Ci się przypomniało jak Twój kolega z Niemiec nadepnął na kolczastą rybę i mały Filipińczyk nasikał mu na stopę. Albo jak uciekałeś przed małpami w Tajlandii, bo one przecież są takie słodkie, a tu niespodzianka. A na koniec dnia przychodzi Ci na myśl „moje dzieci to będą miały super mamę”.19126170_10156306252404816_2124575137_o

                Dobre życie, bez większych błędów jest jak najbardziej poprawne i nie ma w nim nic złego. Ale czasem chciałoby się „zgrzeszyć”, zaryzykować czy kupić bilet w jedną stronę. A po tym wszystkim, po wszystkich przygodach i niespodziankach, usiąść za tym biurkiem i wykonywać tę samą robotę, co przedtem, ale ze świadomością, że ma się jaja, by rzucić to wszystko i ruszyć w świat.

2 myśli nt. „Gdy ruszasz w świat”

  1. ooo dziewczyno!
    Gratuluję takiej wolności i zamierzam czerpać inspiracje z Twojego życia.. bo do momentu Twojego wyjazdu moja historia układa się bardzo podobnie i to daje do myślenia 🙂
    Dzięki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.