Wolontariat w Malezji

            Przed wyjazdem wybrałam się na spotkanie autorskie z reportażystą i podróżnikiem, Jackiem Hugo-Baderem. Uwielbiam jego książki, więc ogromną przyjemność sprawiła mi rozmowa z nim i zdobycie podpisu. Opowiedziałam mu o tym, że wyjeżdżam, a on powiedział, że nie mogę tego zrobić tak o, tylko muszę mieć jakiś cel i zajęcie. Stąd wziął się między innymi blog, ale także postanowienie, że w trakcie wyjazdu przynajmniej kilka razy wezmę udział w wolontariacie i pomogę jakoś miejscowym 🙂

            Przylatując na Borneo wiedziałam, że praktycznie od razu zacznę swoją pracę. Poprzez stronę helpx.net skontaktowałam się z Jack’iem (coś dużo ich w tym wpisie, może to było przeznaczenie 😛 ) i zapytałam o możliwość pomocy w jego hostelu. Za 6 godzin pracy dziennie, miałam otrzymać darmowy nocleg i wyżywienie. Jack zgodził się i zaprosił mnie do siebie na 10 dni (minimum pobytu). Tak oto dwa dni po przylocie do Kota Kinabalu, wsiadłam do autobusu jadącego w kierunku Parku Narodowego Kinabalu. Co ciekawe, wystarczyło powiedzieć kierowcy, że jadę do Jungle Jack’a, jak nazywał się hostel, a on doskonale wiedział gdzie mnie wysadzić. Dopiero później okazało się, że wszyscy znali zarówno mojego opiekuna, jak i jego hostel.

            Po dwóch godzinach podróży, nagle klimat zupełnie się zmienił. Z gorącego portowego miasta przeniosłam się do intensywnie zielonego lasu deszczowego, gdzie oczywiście padało, a temperatura była poniżej 20 stopni! Szybko zebrałam swoje rzeczy i pobiegłam do hostelu, aby nie doznać zbyt wielkiego szoku termicznego. Przywitały mnie Bebe i Ana, dwie bardzo sympatyczne pomocnice Jacka. Mój opiekun był nieobecny, ale zostałam zaprowadzona 100 metrów dalej do miejsca, gdzie mieszkali inni wolontariusze. Tak oto poznałam Minke i Jaringa z Holandi, Lindsay z USA i Johna z Australii  🙂

FB_IMG_1484565043725

            Nasz domek był położony w dolince, około 50 metrów od hostelu. Trzeba było jednak wspiąć się na dość strome IMG_20170115_092741_621wzgórze, aby dotrzeć do miejsca, w którym spali turyści, a my jedliśmy posiłki. To było wyzwanie i trzeba było się przyzwyczaić, szczególnie rano było to ciężkie ćwiczenie. Za to widok był niesamowity! Wokół dzika przyroda, piękna i zielona, którą codziennie zachwycałam się od nowa. Dodatkowo w pobliżu nie było żadnego miasteczka, żadnych mieszkańców, jedynie jedna restauracja i wejście do Parku Narodowego Kinabalu. Bardzo często mieliśmy przez to wrażenie, jakbyśmy byli jedynki w okolicy, w praktycznie zupełnie dzikim miejscu.

IMG_20170109_100607582

            Nasza praca polegała na przyzdabianiu domku,w którym mieszkaliśmy, za pomocą dowolnych malowideł, w dowolnym miejscu. Sześć dni w tygodniu, przez sześć godzin malowaliśmy ściany, parapety i płotki, zgodnie z IMG_20170109_105121-COLLAGEteorią naszego opiekuna, że im bardziej kolorowo, tym mniej widać, że coś jest brudne. W ciągu dnia było ciepło, ale nie aż tak gorąco, co sprawiało, że nawet praca poza domem nie była uciążliwa. Na ścianach pojawiały się rośliny, zwierzęta, postacie i abstrakcyjne obrazy. Każdy tworzył to co potrafił lub co mi podpowiedziała wyobraźnia. Mieliśmy przy tym kupę zabawy! Na wyposażeniu domku były ubrania, które mogliśmy zakładać do pracy, aby nie brudzić własnych, więc możecie się domyśleć, że farba była praktycznie wszędzie. Jack wydawał się jednak zadowolony, choć nikt z nas nie miał wybitnego talentu 🙂

FB_IMG_1484565101287

            Nasz opiekun i jego dwie pomocnice dbali, aby niczego nam nie brakowało. Śniadanie i obiad jedliśmy w głównym budynku, gdzie IMG_20170109_123738449_HDR-COLLAGEAna i Bebe zawsze nam podawały przynajmniej kilka propozycji dań, a wszystkie były pyszne. W międzyczasie mieliśmy własne zapasy w domku, takie jak świeże owoce, napoje,  krowie mleko, a nawet czasem jogurty, co w Azji jest dość drogie i raczej mało popularne (zastępuje się je mlekiem sojowym lub innym roślinnym). Na kolację Jack zawoził nas zwykle do restauracji i rzadko kiedy wybierał dwa razy tą samą. Ponieważ świetnie znał się na kuchniach malezyjskich, chińskich i hinduskich, zawsze wybierał dla nas najlepsze dania i nigdy nikt nie narzekał. Często dołączali do nas goście z hostelu Jacka, a po kilku dniach do naszego grona dołączyła także Annabelle z Kanady. Nasza wycieczka na kolację zwykle liczyła kilkanaście osób.

IMG_20170109_185301397

            Wolnym od pracy dniem była niedziela. Ja załapałam się na jedną, ale ponieważ wszystkie popołudnie również mieliśmy wolne, a w okolicy nie było za wiele atrakcji do zobaczenia, Jack zabierał nas w różne miejsca, abyśmy czasem za dużo nie odpoczywali 😛 Jednym z miejsc, w które pojechaliśmy, był to poprzedni hostel Jacka. Znajdował się na terenie Parku Kinabalu, w dolinie przy rzece. Nasz opiekun opowiedział nam (a była to historia, którą dobrze znali inni mieszkańcy Sabah, czyli tej części Borneo), że kiedyś miał tu grupę turystów o ile dobrze pamiętał z Niemiec, którzy doprowadzili do zamknięcia hostelu. Podobno zrobili sobie nagą imprezę, co oburzyło mieszkańców z okolicy. Kilka dni później przyszło trzęsienie ziemi i kamienie zasypały rzekę, możliwe że także zniszczyło jakieś prywatne posesję. Przesądni ludzie oskarżyli o to Jacka i jego nygusków, co ostatecznie zmusiło Naszego opiekuna do przeprowadzki. Teren wciąż pozostaje w jego rękach i Jack nie zamierza go zostawiać odłogiem, ale jakie ma dokładnie plany, tego nie wie nikt 🙂

IMG_20170111_111523294

            Kolejne miejsce, które odwiedziliśmy, były to gorące źródła. Miejsce to jednak było o wiele ciekawsze niż standardowe punkty tego typu. Zaczęliśmy od zobaczenia Raflezji, czyli największego kwiatu na świecie. Może osiągnąć rozmiar nawet do jednego metra średnicy kwiatu, jest jasnoczerwona i podobno śmierdzi. Ta, którą my widzieliśmy była stosunkowo niewielka, około 45 cm średnicy i nie było nic od niej specjalnie czuć. Przynajmniej ja nie czułam. Widać jednak było, że bardzo chętnie zlatują się do niej muchy, więc może jednak…

IMG_20170115_121104196

            Za zobaczenie kwiatu, którego pilnie strzegą mieszkańcy, pomimo jego domniemanego brzydkiego zapachu, czasem trzeba zapłacić nawet 20RM (ringgit, malezyjska waluta, 1RM = 0,9PLN). Oczywiście gdy jesteś turystom 😉 dzięki Jackowi otrzymaliśmy lokalną cenę i jedyną właściwą, czyli 5RM.

            Gdy dotarliśmy do gorących źródeł, sytuacja wyglądała podobnie. Dzięki Jackowi wstęp mieliśmy IMG_20170115_124417077_HDR-COLLAGEw cenie lokalnej, czyli za darmo. Zanim jednak udaliśmy się do wody, wybraliśmy się na spacer po lesie w okolicy. Tutaj wstęp był płatny, ale 5RM zdecydowanie było tego warte. Mogliśmy podziwiać dziką przyrodę lasu deszczowego, wysoko mosty bambusowe, a także cudowne IMG_20170115_133326372-COLLAGEwodospady. Oczywiście nie obyło się bez deszczu, krótkiego i intensywnego, dokładnie w momencie, gdy przechodziliśmy przez wąskie drewniane kładki, 100 metrów nad ziemią… W wodospadach było za to cudownie! Przy ciągłym upale (deszcz nic nie zmienia, po prostu jesteś mokry i dalej się pociesz), chłodna woda z rzeki była wspaniała. Do tego małe rybki, które zażarcie próbowały wyczyścić nasze nogi, dostarczyły nam kupę śmiechu.

IMG_20170115_131835378

            Bardzo skracając, Jack dbał o nas na każdym polu. Poza pysznymi posiłkami i wycieczkami, zabierał nas także na Karaoke do lokalnych barów czy nocne wycieczki do lasu. Nie dało się przy nim nudzić i z ciężkim sercem wyjeżdżałam po 10 dniach. Poza odkryciem nikłego talentu malarskiego, miałam okazję poznać wspaniałych ludzi z różnych części świata i dowiedzieć się więcej o malezyjskiej kuchni i kulturze. Wspaniałe doświadczenie. A po 10 dniach już nawet wejście pod górę z plecakiem nie sprawiało mi problemu 🙂

Jedna myśl nt. „Wolontariat w Malezji”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.